W służbie Świętemu Papieżowi
W służbie Świętemu Papieżowi
O decyzji, która przed kilkunastu laty zmieniła jego życie, o wspomnieniach ze wspólnych spacerów z Ojcem Świętym, śmierci, beatyfikacji i zbliżającej się kanonizacji Jana Pawła II opowiada JE. Ks. abp Mieczysław Mokrzycki - osobisty sekretarz, metropolita lwowski w rozmowie z Martą Jacukiewicz
Ekscelencjo, Księże Arcybiskupie, przed kilkunastu laty poprzez decyzję Ojca Świętego Jana Pawła II zmieniło się Księdza dotychczasowe życie. Jak odebrał Ksiądz Arcybiskup tę decyzję papieża?
Trudno mi powiedzieć czym Ojciec Święty się kierował - po prostu była taka potrzeba. Zawsze miał dwóch sekretarzy, a mój poprzednik - ks. Wincenty Thu miał już 78 lat. Był Wietnamczykiem. Był po dyplomacji, ale ze względu na wiek musiał już odejść. Myślę, że los padł na Macieja (uśmiech).
Komu pierwszemu powiedział Ksiądz Arcybiskup o propozycji jaką w imieniu Ojca Świętego przedstawił Ks. Stanisław Dziwisz?
Pierwszy dowiedział się Ks. arcybiskup Marian Jaworski. Powiedziałem, że taką wiadomość przekazał mi ks. Stanisław Dziwisz - Ojciec Święty chciałby żebym przyszedł do pracy jako drugi sekretarz. Była to dl mnie trudna propozycja. Pracowałem w Watykanie dopiero kilka miesięcy. Nie byłem po dyplomacji. Było to dla mnie także wielkie zaskoczenie. Przeważnie w Sekretariacie Stanu pracują kapłani, którzy są po szkole dyplomatycznej, później jadą na placówki jako sekretarze, a następnie zostają w większości nuncjuszami. Nie byłem też odpowiednio przygotowany. Także znajomość języków nie jest przeze mnie opanowana, wystarczająco… pamiętam, że powiedziałem ks. Dziwiszowi, że chciałbym mieć czas na przemyślenie tej decyzji i porozumienie się ze swoim ordynariuszem. Myślę, że Arcybiskup o tym wiedział. Wyraził zgodę, abym mógł pełnić tę funkcję. Po zachęceniu, po dodaniu mi odwagi także przez ks. Dziwisza - który powiedział, że sobie poradzę, że będzie mi pomagał, że będzie nam się razem na pewno dobrze współpracowało - przyjąłem funkcję drugiego sekretarza.
Przez kilka lat służył Ksiądz Arcybiskup przy Ojcu Świętym, ale może jest jakieś wspomnienie, które szczególnie utkwiło Księdzu w najbardziej w pamięci?
Ojciec Święty w czasie wakacji bardzo dużo czasu przebywał w ogrodach, wśród przyrody. Wychodził do ogrodu, siadał na ławeczce gdzieś w cieniu i tam sobie pisał
i czytał, ale zawsze jakiś odcinek trasy też przechodził. Pamiętam, w czasie naszego pierwszego spaceru opowiadał, że kiedy na początku przyjechał do Castel Gandolfo - gdzie jest ok. 40 hektarów ogrodu, mówił: "Schodziłem tutaj każdy zakątek, bo brakowało mi Bieszczad". W ogrodach były różne laski, krzaczki, jakieś zgliszcza, góry, wzniesienia, pagórki. Ojciec Święty zaglądał wszędzie, bo jakby ciągle brakowało mu Bieszczad, gdzie bardzo często spacerował. To było też dla mnie bardzo ważne, że Ojciec Święty tęsknił za górami. Tutaj jakby czuł się troszeczkę ograniczony przestrzenią.
Jaki był Ojciec Święty w takim codziennym życiu?
Był bardzo zdyscyplinowany. Zawsze mnie uderzało to, że nigdy pewnych spraw nie pomijał, nie uchylał się od obowiązków, które na przykład nie były obowiązkowe - np. zapraszanie gości na Mszę świętą prywatną. Mógł przecież spokojnie sobie odprawić, przeżyć Mszę św., jednak chciał, żeby każdego dnia zapraszać gości. Wiadoma sprawa, że wtedy Msza św. trochę się przedłuża. Później witał się z tymi osobami, a to przecież też zajmuje czasu. Z pewnością też jest jakiś wysiłek. Nigdy się od tego nie dyspensował. Kiedy było to możliwe zawsze to czynił. Podobnie na posiłki prywatne. Każdego dnia były audiencje oficjalne, można by powiedzieć obowiązkowe. Natomiast wiele było takich dodatkowych, z których Papież nie rezygnował mimo czasami zmęczenia czy późnej już podeszłego wieku, pewnych trudności, czy choroby. Zawsze to realizował. Nie wymigiwał się. Nie chciał sobie w niczym ulżyć, ale ciągle zachowywał ten sam rytm dnia w pracy.
Co było najtrudniejsze w tych dniach, kiedy Ojciec Święty umierał?
Dla nas, którzy byliśmy blisko i towarzyszyliśmy Ojcu Świętemu, najtrudniejsze chwile były kiedy Ojciec Święty musiał być w szpitalu, przejść operacje. Jednocześnie świadomość, że tracimy kogoś bardzo bliskiego, człowieka przez nas bardzo lubianego, człowieka bardzo dobrego. Wielkiego człowieka, człowieka bliskiego… Człowieka, który tak wiele zrobił dla Kościoła, dla całego świata. Towarzyszyła nam też jakaś niepewność, co będzie teraz, co będzie dalej… ale tam za oknami, dzięki tym tłumom ludzi na Palcu św. Piotra, co ciągle powtarzam - które towarzyszyły Ojcu Świętemu - także i nam było lżej, bo widzieliśmy, że ludzie są wierni, że są solidarni z Ojcem Świętym. Mimo swojego odchodzenia, czy cierpienia, nie jest zapomniany, nie jest zostawiony samemu sobie. Widzieliśmy, że chcą przez to Ojcu Świętemu wyrazić swoją bliskość, swoje serce, wdzięczność i to dodawało nam otuchy, siły. Cieszyliśmy się, że to wszystko, co Ojciec Święty robił podczas swego pontyfikatu zostało dobrze odczytane i nadal trwa.
Jak wyglądało pożegnanie Księdza Arcybiskupa z Ojcem Świętym?
Ojciec Święty przez te ostatnie dni był cały czas świadomy. Był wypełniany harmonogram, który miał każdego dnia był wypełniany, realizowany do ostatnich dni, do ostatnich chwil życia. Ojciec Święty nie mógł już wtedy sam czytać i modlić się . Można powiedzieć, że Ojciec Święty modlił się słuchając nas. Do Ojca Świętego przychodzili kardynałowie, biskupi, inne osoby, żeby się jeszcze z nim spotkać, pożegnać. Natomiast widzieliśmy, że powoli zaczyna jak gdyby być słabszym, nie tyle tracił świadomość, co zaczynał być słabszym. Więc tak po południu w sobotę podchodziliśmy do Ojca Świętego żegnając się i prosząc go raczej o błogosławieństwo.
Nie tyle żegnaliśmy się z Ojcem Świętym, ile po prostu mówiliśmy do Niego: "Bóg zapłać. Dziękuję Ojcu Świętemu za wszystko i proszę o błogosławieństwo". Żeby to też tak nie wyglądało, że już żegnamy się z nim, bo widzimy, że umiera, bo żadnemu człowiekowi nie można okazywać takiego gestu. Była to taka chwila ucałowania ręki Ojca Świętego i prośba tylko o błogosławieństwo.
I wtedy Ojciec Święty spojrzał na Księdza Arcybiskupa?
Tak, Ojciec Święty był świadomy i cały czas patrzył. Ręką udzielał błogosławieństwa. Oczywiście w sercu był jakiś żal, chwila trudna, ale staraliśmy się tego nie okazywać zewnętrznie.
Czyli pożegnanie było już w godzinach popołudniowych?
Tak, około 16.00.
Czy trwanie przy Ojcu Świętym w ostatnich godzinach ziemskiego życia wprowadziło coś nowego w rozumienie śmierci?
Ojciec Święty poprzez swoje życie pokazał nam jaki może być moment naszej śmierci. Jeśli nasze życie jest zgodne z wiarą, z normami chrześcijańskimi, jeśli jesteśmy ludźmi blisko Pana Boga, ludźmi praktykującymi, wierzącymi, to nasze umieranie jest wtedy pogodne. Jest faktycznie oczekiwaniem na przejście, na spotkanie z Bogiem. Czyli nie mamy jakiegoś lęku, trwogi. Jest to pełne zawierzenie, a jednocześnie tęsknota. Przejście do tego, czego oczekujemy, czego uczy nas wiara. Nasze życie to nie tylko to ziemskie życie, na którym się wszystko kończy. Przechodzimy tam, na co czekaliśmy.
Nie było żalu do Pana Boga?
Długie życie i ciągle pogarszający się stan zdrowia Ojca Świętego przygotowywał nas na tę chwilę. Myślę, że i samego Ojca Świętego też na tę chwilę przygotowywało życie i to długie cierpienie. Trochę było nam smutno, że tracimy bliską osobę. Wiedzieliśmy, że pójdzie do Pana Boga, którego tak bardzo kochał i któremu służył.
A w tych dniach do pogrzebu i po pogrzebie - gdzie Ksiądz Arcybiskup szukał pocieszenia?
W modlitwie i swojej wierze. Zawsze jest taki pewien smutek, niepokój, po stracie kogoś bliskiego. W tym przypadku byłem jakoś taki wewnętrznie spokojny, pogodny, ponieważ odszedł człowiek, który był wielki w oczach całego świata, nie tylko Kościoła a ja mogłem się w jakiś sposób do tego przyczynić i służyć temu człowiekowi. Człowiekowi, któremu w tych ostatnich dniach świat okazał wdzięczność, uznał to wszystko, co Ojciec Święty zrobił. Ta świadomość ciągle mi towarzyszyła. Jak gdyby rekompensowała tę stratę kogoś bliskiego. Jako człowiek wierzący, wiedziałem, że życie się kończy, ale jest drugie życie…
Krzyż o który opierał się Ojciec Święty podczas Drogi Krzyżowej był z pokoju Ekscelencji. Dlaczego Ksiądz Arcybiskup nie zostawił sobie tego krzyża na pamiątkę po Wielkim Papieżu?
Wiemy, że Ojciec Święty swoim życiem dał nam przykład jak trzeba kochać Pana Boga mimo wielkich doświadczeń. I ten krzyż z Wielkiego Piątku, można powiedzieć, że to jego krzyż. Trudno by mi było jakoś sobie ten krzyż przywłaszczyć. Chociaż z jednej strony jest on dla mnie bardzo cenny, to byłem wewnętrznie przekonany, że ten właśnie krzyż będzie dalej przypominał Ojca Świętego, że Ojciec Święty poprzez ten krzyż, ten symbol, który zapadł w sercu i świadomości wielu wiernych, którzy uczestniczyli w tej Drodze Krzyżowej czy to w Coloseum czy poprzez telewizje, będzie dalej apostołował, dalej będzie oddziaływał na ludzi. I dlatego cieszę się z tego, że poprzez ten krzyż Ojciec Święty dalej może być obecny wśród wielu wiernych, którzy ciągle - można powiedzieć - pragną Jana Pawła II, pragną umocnienia, jego osobowości, jego słuchania, jego słów.
Ten krzyż pielgrzymuje po różnych miejscowościach, po różnych parafiach. Kilkanaście miesięcy temu był w Skandynawii przez trzy miesiące. Na początku lipca 2011 roku peregrynował po archidiecezji przemyskiej. Widać, że jest taka potrzeba. Jest wielkie zapotrzebowanie duchowe na dalszą obecność Ojca Świętego wśród wiernych, poprzez różne gesty, celebracje. A krzyż w sposób szczególny spełnia tę funkcję, dlatego nie mogę go sobie przywłaszczać. Dopóki będzie służył w ten sposób, będzie zawsze w drodze.
A kiedy przychodził Ksiądz Arcybiskup przed sarkofag Ojca Świętego…
Z jednej strony były to zawsze odwiedziny Ojca Świętego i spotkanie z nim. Przychodziłem do grobu, ale miałem poczucie spotkania z Ojcem Świętym żyjącym. A jednocześnie już wtedy, przez jego orędownictwo, jako Słudze Bożemu przedstawiałem w modlitwie swoje sprawy, swoje prośby…
Powróćmy do dnia 1 maja 2011. Jaki to był dzień dla Ekscelencji?
Dla wszystkich było zaskoczeniem przygotowanie w tak krótkim czasie pozycji o heroiczności cnót do beatyfikacji Sługi Bożego przez ks. Sławomira Odera. Tak bogaty pontyfikat, i życie Ojca Świętego Jana Pawła II wymagało bardzo dużego wysiłku i dużej pracy. Jednocześnie ten dzień jest wielką uroczystością, bo jest to oficjalne stwierdzenie heroiczności cnót, ogłoszenie Jana Pawła II jako błogosławionego.
Czyli po prostu uwiarygodnienie tego wszystkiego, cośmy w sercu nosili, danie nam go już przez Kościół jako orędownika, jako patrona. Jest to wielka radość dla Kościoła, ponieważ wszyscy, którzy mieli możność go spotkać, słuchać, czy czytać, teraz już jak gdyby mają potwierdzenie poprzez władzę Papieża, że to wszystko co robił było zgodne nie tylko z ich przekonaniami,
z ich odczuciami, ale potwierdzone nauką Kościoła, zatwierdzone przez Kościół.
Jest Ksiądz przekonany, że Ojciec Święty Jan Paweł II czuwa nad swoim sekretarzem?
Mogę powiedzieć, że tak. Ojciec Święty pomaga mi w jakimś wielkim spokoju sprawować moją codzienną posługę. Pomimo wszelkich trudności, właśnie z takim pokojem, zawierzeniem Panu Bogu i prowadzę swój kościół.
Zaledwie kilka tygodni dzieli nas od kanonizacji Ojca Świętego. Jak Ksiądz Arcybiskup przyjął tę radosną wiadomość?
Jest to dla mnie wielkie przeżycie, ponieważ mogłem go poznać i żyć tak blisko niego. Jest to ponowne potwierdzenie jego świętości, którą mogłem już za życia doświadczyć.
Tęskni Ksiądz Arcybiskup za Rzymem?
Myślę, że Rzym jest bliski sercu każdego chrześcijanina, każdego wiernego. Pozostały tam dla mnie miłe wspomnienia i zawsze chętnie tam wracam, nie tylko żeby spotkać się z Ojcem Świętym Janem Pawłem II, ale także z Ojcem Świętym Benedyktem XVI, który zawsze życzliwie zaprasza mnie do siebie i przyjmuje.
Bardzo dziękuję za rozmowę.